niedziela, 18 marca 2018

18.03 Niedziela w wielkim mieście




Ostatni dzień na Penangu. I ostatnia noc, na którą dostaliśmy nowy pokoik - na piętrze, z oknem i jeszcze nie wiedzieć czemu 5 rm taniej. Now you are talking! Kocham Hutton Lodge i szefa, chudego poważnego Hindusa, który zaklepał nam już nocleg przed wylotem. W ogóle atmosfera jest tu rodzinna - przy śniadaniu Ola jest obsypywana batonikami przez jakąś nadaktywną Singapurkę-rezydentkę, a wieczorami czeka na nas… rodak z Kielc, który odkrył, że coroczne kilka budżetowych miesięcy w Azji to fajny sposób na życie. Pełna zgoda.




Poranny targ w uliczce za skrzyżowaniem przyuważyłem już wcześniej, ale problem polegał na tym, że szybko się zwijali. Do południa było już pozamiatane. Dosłownie. Dziś w końcu się udało i frajda na Chowrasta Market była wielka. Pyszności i estetyczności.



Najedzeni i już zahartowani w leśnych ostępach idziemy wreszcie trochę pozwiedzać miasto. Na początek żelazny punkt programu - XVIII-wieczna taoistyczna świątynia bogini miłosierdzia Guanyin. Pełen technikolor: świeczki płoną, kadzidła dymią, wierni biją pokłony, na zewnątrz, pod wyjątkowo świętym drzewem sprzedają girlandy kwiatów i cisną pyszny sok z trzciny cukrowej. Po to tu przyjechaliśmy.





Jako że jest niedziela, wędrujemy na targ uliczny Occupy Beach Street, który okazuje się umiarkowanie żwawym przedsięwzięciem miejskich aktywistów, skutecznie wykańczanym przez palące słońce. Jest jakieś rękodzieło, scena z dziecięcymi występami, stoiska NGOsów i sponsorów, słodziutkie bzdety-gadżety, które posłusznie kupujemy na prezenty. Ogólnie nędza. W tym klimacie lepiej wychodzą jednak night markety.


Co by to była za hipsterka bez miejskiego roweru? Niestety, niedobory stacji i posiadanie już 4 (właściwie to 8) kółek znanej wszystkim rodzicom marki Cybex uniemożliwiło nam przetestowanie tego zacnego systemu. Ale szacun.

Ponieważ jednak plan rzecz święta, ciągnę rodzinę na kolejny hipsterski event, Hin Pop-Up Market w dawnej zajezdni autobusowej. Gdyby ktoś zatęsknił w Georgetown za weekendowymi imprezami w stylu slow w Soho przy Mińskiej, zapraszam. Był dj, foodtrucki, wytwórcy lampek z buta i koszulek ze starej torby, albo odwrotnie. Obiektywnie bardzo nam się podobało, szkoda tylko, że ceny również dorównywały warszawskim. 23,5 rm za trzy kulki lodów rzemieślniczych (w tym dopłata za… wafelki), to jednak przesada. Można za to mieć 10 cudownych mrożonych kaw, ale trzeba pójść za róg. Z kronikarskiego obowiązku dodam jeszcze, że w tych pięknych okolicznościach nowoczesnego azjatyckiego miasta, które czuje światowe trendy, dziecię z bliżej nieokreślonego powodu zafundowało nam półgodzinny atak gniewu, płaczu i żalu. Cóż za niewdzięczność!









Małe przegrupowanie w hotelu i znowu w trasę. Z turystycznego punktu widzenia najlepsze, co mogłoby zrobić Georgetown, to zamknąć trochę najbardziej klimatycznych ulic dla samochodów. Nic bardziej irytującego niż SUVy i minibusy przepychające się pełnymi spacerowiczów zaułkami. Bezsens. Choć i tak jest malowniczo i fotogenicznie. Miasto znajduje się w fajnej, pośredniej fazie gentryfikacji. Od czasu objęcia centrum ochroną UNESCO w 2008 r. setki domów przerobiono na hoteliki, pensjonaty, kafejki i galerie, ale do plastikowej sterylności jeszcze daleko.





Nadal dużo jest uroczych ruin i sklepów z gwoździami i szmelcem, przed którymi na plastikowym stołeczku siedzi stary Chińczyk w podkoszulku i popala fajkę. No, prawie… W każdym razie jest jeszcze normalne życie. Ponieważ nie wszystko da się od razu przebudować i unowocześnić, w 2012 roku zatrudniono 26-latka z Litwy, niejakiego Ernesta Zacharevicza, żeby tu i tam coś ładnego namalował na murze. Zacharevic to nie Giotto ani nawet nie Banksy, ale i tak miejscowi powinni go ozłocić, bo dał sygnał innym, a efekt marketingowy street artu jest spektakularny.

Tłumy ludzi łażą po całym mieście, szukając kolejnych prac i fotografując się na ich tle. A ponieważ w tym klimacie wszystko gnije i pleśnieje na potęgę, wiele dzieł wygląda już jak prawdziwe zabytki, zasługujące na renowację. Szczerze - jest to fajna, darmowa zabawa, szczególnie z dzieckiem. Warto tylko pamiętać, że w środku dnia zwiedzanie będzie męką z powodu kochanego słoneczka. I dlatego wybraliśmy przedwieczór.







Jedną z najintensywniej upiększonych przez graffiiarzy uliczek, Lebuh Armenian, dociera się do Clan Jetties - wchodzącego w morze drewnianego osiedla na palach, gdzie na przełomie XIX i XX wieku tłoczyli się najbiedniejsi chińscy robotnicy. Dziś to kilka równie drewnianych i zatłoczonych pasaży z cepelią dla sentymentalnych chińskich turystów. Takie klaustrofobiczne molo zakończone skromnym widokowym pomostem, z którego można rzucić okiem na Butterworth po drugiej stronie cieśniny. O zachodzie słońca w niedzielę, kiedy zamknęli już budy z lodami i breloczkami, jakoś dało to radę.

Georgetown ma też fantastyczny kwartał ulic Little India - najtańsze i najpodlejsze hoteliki na wyspie, sklepy z belami materiału na sari, punkty sprzedaży bollywoodzkich hitów z przebasowanymi, ryczącymi i piszczącymi na chodniku soundsystemami, wielkie emporia z przyprawami, mydłem, powidłem i kadzidłem, tajemniczo rozrastające się w kolejne sale od skromnego wejścia jak do warzywniaka.



Incredible India w pigułce, sklepy cynamonowe na miarę miliarda Hindusów. I oczywiście knajpa na każdym rogu. Jak wybrać na kolację tę najlepszą, jedyną wspaniałą? Po przeczytaniu całego Internetu uznałem, że liczy się tylko Sri Ananda Bahwan. Znaleźliśmy ulicę, znaleźliśmy lokal. Zamówiliśmy. Zjedliśmy. Było smacznie, ale bez błysku. W drodze do domu, 100 m dalej minęliśmy drugą, zupełnie inną Sri Ananda Bahwan, z dopiskiem Vegetarian. Tak, to miało być tu. Wypadałoby jeszcze kiedyś odwiedzić Penang i rozwiać powstałe wątpliwości...

Roti canai. Boże, jakie to jest dobre. Śniadaniowy przysmak zmiatany przez Olę na kolację.

__________________________________
18.03 - 238 rm
ciacho, herbka, zupa 7
pierożki różne 10
przypinki, portfelik 17
trzcinka, mleczko 5
sojowy deser, pocztówka 6
woda, mleczko, nasi lemak 6,5
lody 23,5
gadżety do rysowania, kubek, orzeszki 20
char kway teow, kopi 7,5
woda, tictac 4
hindus 36

sen 95

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz