Powstało pytanie, jak żyć dalej. Póki co wiemy, że jutro mamy stawić się na kontrolę, więc zostajemy w Malakce. Nie musimy awaryjnie wracać do Polski, a przez chwilę były takie myśli. Trzeba będzie zadekować się gdzieś na łonie natury - zieleń, spokój, trawka, weranda - i postarać się w miarę miło spędzić pozostały czas. Więc Singapur i Tioman na pewno już innym razem. Na szczęście mamy spacerówkę, którą w innym przypadku musielibyśmy chyba kupić na miejscu. I na szczęście Ola jest na tyle mała, a może na tyle rozsądna, że zamiast rozpaczać z powodu zepsutych wakacji od rana wesoło baraszkuje z nami na wielkim łożu u pani Chinki. Trzeba przyznać, że warunki do chorowania są tu idealne.
Próbujemy zatem dogadzać chorej. I sobie trochę też. Śniadanie na naszej uliczce w świetnej Sayyid Antique And Cafe, która miała być sklepem z “antykami”, ale okazało się, że łatwiej zarobić na kawie i nasi lemaku niż na starych rupieciach, więc towar stał się wystrojem. Właściciele to para emerytowanych nauczycieli. Bardzo ciekawi rozmówcy. I bardzo dobre ceny, gdy wokół zaczynają przeważać różne dizajnerskie koncepty kulinarno-pitne nastawione już tylko na strzyżenie baranów.
W ramach dalszej relaksacji pływamy stateczkiem po rzece, co zawsze jest fajne, a tu w dodatku rzeka jest malownicza do wyrzygu. I jeszcze nadrabiamy zaległości religijno-zabytkowe.
Ciekawostką jest monorail przy Kampung Morten, gdzie łódź robi nawrotkę. To jakiś groteskowy projekt; pociąg ze zdjęcia pokonuje trasę 1,5 km w ciągu... pół godziny. Jeździ jeden skład na 15 osób. Niby drogie to nie było - przeczytałem, że skromne 4 mln dolarów - ale Allah raczy wiedzieć, po co w ogóle zostało zbudowane (przez uczynnych Chińczyków).
Przed zachodem słońca zdążyliśmy jeszcze zdobyć zaskakująco strome wzgórze (jest podjazd dla wózka) z superklimatycznymi ruinami kościoła z czasów holenderskich. Fajna panorama. U podnóża stoi Stadthuys, czyli ratusz po Holendrach, jeden z najbardziej obfotografowanych zabytków w mieście. Śmiechem żartem ma 370 lat.
Po zmroku obowiązkowa atrakcja dla dzieci - szczególnie tych z połamanymi nogami - przejażdżka ozdobioną tysiącem mrugających diód rikszą (trishaw) z własnym soundsystemem. Te monstra budzą zgrozę już za dnia. Wieczorem jest znacznie gorzej. Albo lepiej, jak kto woli.
Idziemy na kolację, a tu... H&M. Pierwsza taka sieciówka, jaką widzieliśmy od dwóch tygodni. Oczywiście okazało się, że tak jak w Polsce nie sprzedają łowickich spódnic i podhalańskich zapasek, tak i w Malezji też serwują modę "międzynarodową". Takież ceny. Ale dwie sukienki udało się wyszperać :-)
![]() |
Lodowe strużyny z syropem palmowym, czyli słynny (jasne...) cendol ze słynnego lokalu Jonker 99 przy (tak, też słynnej) Jonker Street. |
![]() |
Mniej słynny satay z bardzo fajnego wyczilowanego Jonker Street Hawker Center. Pół kilometra od Jonker Street, ale przecież reklama dźwignią handlu. |
________________________
29.03 - 294 rm
śniadanie retro cafe 20
cendol w jonker 4
ciacho i lime ice u hindusa 3
pałeczki 39
lime ice 1,5
pływanie stateczkiem 46
trishaw 30
kawa, herbata 4
kaczka ryż, char kway tow 10
satay 9
kawka na rogu 1,8
mleczko, ananasy 5
sen 120
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz