Tak dobrze żarło, że pewnie musiało się w końcu udławić… Poprzedniej nocy, po ekstazie w Pak Putra, prawie nie przespałem z powodu gorączki kulinarnej. Objawy? Siedzenie do 2.30 nad komórką, oglądanie na YT kolejnych filmików z malakkańskim street foodem i planowanie wycieczki śladem co bardziej podniecających miejscówek. To miał być epicki dzień na rowerach. Wypożyczyliśmy je w JT Minimart, bardzo przyjaznym biznesie, który jednak po tym, co nas spotkało, jakoś trudno mi polecać z czystym sercem. Nie było fotelików dla dzieci, ale znalazł się sprzęt z miękko wyściełanym siedzidłem na bagażniku i podpórkami na stopy na osi tylnego koła. Test wypadł pomyślnie, Ola stwierdziła, że jest OK, ruszyliśmy. Najpierw jakaś kultowa śniadaniownia z roti canai. Akurat zamknięta, bo coś tam. Zjedliśmy w mniej kultowej obok, też pysznie.
Potem kultowe pączki smażone przy drodze. Zaliczone.
Dalej kultowe szejki kokosowe z lodami waniliowymi, zupełnie na zadupiu. W kolejce pół narodów Azji. Zaliczone.
Więcej zdjęć tego dnia nie zdążyłem zrobić. Byliśmy już parę kilometrów od centrum, ruch spory, droga wąska, słońce wysoko, pora było do domu. Zawróciliśmy. Zapewne jednak plan był zbyt ambitny, za długo to wszystko trwało i Ola zaczęła się nudzić i wiercić. W tylnym kole brakowało szprychy. Albo dwóch. Dość, że zdołała jakoś wetknąć tam nogę w czasie jazdy. Nie życzę nikomu, żeby usłyszał równie przejmujący okrzyk bólu i strachu własnego dziecka. Przez parę sekund nie miałem pojęcia, co zaszło, ale zabrzmiało to koszmarnie. Wyglądało źle. But (na szczęście był to solidny, gumowaty croc) trzeba było siłą wyszarpywać spomiędzy szprych. Stopa w okolicy kostki dziwnie sina, z częściowo zdartą skórą. Z drugiej strony noga przynajmniej była w jednym kawałku i nie tryskała z niej krew.
Trzeba było się jakoś ogarnąć. Spięte rowery zostawiliśmy na poboczu w szczerym polu i pojechaliśmy Grabem do wskazanego przez mapę General Hospital. Ola póki co bardziej w szoku niż cierpiąca, była bardzo cicho, nie płakała. Dość sprawnie skasowali nas na 100 rm za rejestrację i opatrunek i skierowali do innej placówki na prześwietlenie. Noga puchła, ale chwyciłem się myśli, że to jednak tylko mocne otarcie. Kolejne 170 rm, kolejny SOR i werdykt - pęknięta kość, gipsujemy, trzeba będzie zapłacić jeszcze 600 rm w gotówce.
Tu w końcu dotarło do mnie, że skoro już wykupiliśmy ubezpieczenie, to równie dobrze możemy spróbować szczęścia w jakiejś prywatnej klinice, gdzie może postawią przyjemniejszą diagnozę, może nie zagipsują nam dziecka w 35-stopniowym upale i może rozliczą się bezgotówkowo w ramach polisy. Tym bardziej, że pacjentka, choć blada i wymęczona, najwyraźniej zamierzała żyć dalej. Po dobrych dwóch godzinach i kolejnych długaśnych rozmowach z Polską via Skype ubezpieczyciel skierował nas do Mahkota Medical Center przy… centrum handlowym Mahkota Parade. Nie brzmiało to dobrze, ale rzut oka do sieci potwierdził, że to kawał szpitala, z OIOM-em, radiologią i 9 salami operacyjnymi. Notowany na giełdzie w Singapurze. Tu oczywiście nie było już kolejek, a pan doktor pod krawatem tryskał uprzejmością. Nogi prześwietlono obie. Klientka nasza pani, nie będziemy jej żałować milisiwertów, a ci z publicznego przecież nie umieją zrobić porządnie RTG, prawda?
W oczekiwaniu na zdjęcia pojechałem po rowery, którymi na szczęście od rana nikt nie zdążył się zaopiekować. Wieczorna jazda po ulicach na rowerze z trzymaniem drugiego za kierownicę skończyła się bez przygód. Uczynna gospodyni zadzwoniła do gościa z JT Minimart, który odebrał swoje zabawki sprzed pensjonatu.
Kiedy wróciłem do szpitala, było już podane z promiennym uśmiechem rozpoznanie: pęknięta kość. Przyznam, że jakoś nie widziałem dalszej podróży po tropikalnym kraju z dzieckiem, które przez 2 tygodnie nie będzie mogło umyć nogi, ani się w nią podrapać. O gipsowaniu nie było już jednak mowy - wystarczyła chroniąca kostkę obandażowana szyna w kształcie litery L pod stopą i łydką. “Panie wracają do domu, a pan niech zaczeka chwilę na potwierdzenie płatności”. I tak, mrożony klimą, kimałem na krzesełku do 1 w nocy, zanim ktoś gdzieś komuś dosłał w końcu stosowne formularze, gwarancje, czy co tam jeszcze. Naprawdę długi dzień.
banany, egg roti 3
asam pedas, nasi lemak, picie 13
szejki koko 10
pączuszki 6
grab 11, 4, 6, 8, 6, 7, 7
chusteczki 3,5
ciasteczka 4
woda, kitkat 7
rowery 20
sen 120
![]() |
Śniadanie, czyli miłe złego początki |
![]() |
Domowa produkcja pączków... |
![]() |
...i domowa produkcja dodolu - odpowiednika naszych krówek |
Trzeba było się jakoś ogarnąć. Spięte rowery zostawiliśmy na poboczu w szczerym polu i pojechaliśmy Grabem do wskazanego przez mapę General Hospital. Ola póki co bardziej w szoku niż cierpiąca, była bardzo cicho, nie płakała. Dość sprawnie skasowali nas na 100 rm za rejestrację i opatrunek i skierowali do innej placówki na prześwietlenie. Noga puchła, ale chwyciłem się myśli, że to jednak tylko mocne otarcie. Kolejne 170 rm, kolejny SOR i werdykt - pęknięta kość, gipsujemy, trzeba będzie zapłacić jeszcze 600 rm w gotówce.
Tu w końcu dotarło do mnie, że skoro już wykupiliśmy ubezpieczenie, to równie dobrze możemy spróbować szczęścia w jakiejś prywatnej klinice, gdzie może postawią przyjemniejszą diagnozę, może nie zagipsują nam dziecka w 35-stopniowym upale i może rozliczą się bezgotówkowo w ramach polisy. Tym bardziej, że pacjentka, choć blada i wymęczona, najwyraźniej zamierzała żyć dalej. Po dobrych dwóch godzinach i kolejnych długaśnych rozmowach z Polską via Skype ubezpieczyciel skierował nas do Mahkota Medical Center przy… centrum handlowym Mahkota Parade. Nie brzmiało to dobrze, ale rzut oka do sieci potwierdził, że to kawał szpitala, z OIOM-em, radiologią i 9 salami operacyjnymi. Notowany na giełdzie w Singapurze. Tu oczywiście nie było już kolejek, a pan doktor pod krawatem tryskał uprzejmością. Nogi prześwietlono obie. Klientka nasza pani, nie będziemy jej żałować milisiwertów, a ci z publicznego przecież nie umieją zrobić porządnie RTG, prawda?
W oczekiwaniu na zdjęcia pojechałem po rowery, którymi na szczęście od rana nikt nie zdążył się zaopiekować. Wieczorna jazda po ulicach na rowerze z trzymaniem drugiego za kierownicę skończyła się bez przygód. Uczynna gospodyni zadzwoniła do gościa z JT Minimart, który odebrał swoje zabawki sprzed pensjonatu.
Kiedy wróciłem do szpitala, było już podane z promiennym uśmiechem rozpoznanie: pęknięta kość. Przyznam, że jakoś nie widziałem dalszej podróży po tropikalnym kraju z dzieckiem, które przez 2 tygodnie nie będzie mogło umyć nogi, ani się w nią podrapać. O gipsowaniu nie było już jednak mowy - wystarczyła chroniąca kostkę obandażowana szyna w kształcie litery L pod stopą i łydką. “Panie wracają do domu, a pan niech zaczeka chwilę na potwierdzenie płatności”. I tak, mrożony klimą, kimałem na krzesełku do 1 w nocy, zanim ktoś gdzieś komuś dosłał w końcu stosowne formularze, gwarancje, czy co tam jeszcze. Naprawdę długi dzień.
___________________________
28.03 - 235 rm + lekarze 270banany, egg roti 3
asam pedas, nasi lemak, picie 13
szejki koko 10
pączuszki 6
grab 11, 4, 6, 8, 6, 7, 7
chusteczki 3,5
ciasteczka 4
woda, kitkat 7
rowery 20
sen 120
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz