Perhentiany nie mają najlepszej opinii. Mekka backpackerów, nędzne noclegi, marne i drogie jedzenie, za dużo śmieci i ludzi, wbite w piasek kotwice, na które można wejść w nocy na plaży... Litania jest długa. Nie powiem, naczytałem się tego. Ale ponieważ zgodna jest też opinia, że są tam świetne miejsca do snorkellingu a do tego udało mi się namierzyć obiecujący budżetowy resort na uboczu, postanowiliśmy zaryzykować. Na przystań w Kuala Besut dotarliśmy oczywiście później niż wcześniej - sam przejazd (110 km) był OK, ale straciliśmy sporo czasu na dworcu w Kuala Terengganu. Jeżdżenie lokalnymi autobusami zawsze jest upierdliwe.
Na przystani totalny chaos i przelewające się tłumy. WTF? Aż tylu ludzi? Szybko wyjaśniło się, w czym problem...
Na lądzie po nocnej nawałnicy nie było już śladu, jednak morze najwyraźniej pozostało wzburzone. Promy od rana nie pływały, ale chętni jakoś nie chcieli porzucić nadziei i koczowali wokół, licząc na zmianę sytuacji. Na informację o 3,5-metrowych falach A. zareagowała stanowczym żądaniem odwrotu. Gdziekolwiek, byle dalej od morza. Wszystko to wydawało mi się mocno absurdalne, bo dzień był piękny, a woda w basenie portowym idealnie gładka. Oczywiście zdezorientowanych turystów zaczepiał mundurowy, który oficjalnie pilnował porządku i zamkniętej bramy na molo, a nieoficjalnie proponował jakiś lewy rejs "now", czekającą gdzieś na uboczu łodzią, i z przekonaniem twierdził, że nie ma żadnego niebezpieczeństwa. Hmmm...
Uzgodniliśmy, że póki co zjemy obiad i zobaczymy, jak się rozwinie sytuacja. Myszkując w poszukiwaniu informacji zorientowałem się, że coś jednak pływa - przynajmniej z wysp. Schodzący na ląd albo mówili, że "trochę buja, paru osobom zrobiło się niedobrze, ogólnie luz", albo "strasznie nami miotało, bałem się o życie, wszyscy wymiotowali". Dopytując dalej zorientowałem się, że wszystko zależało od wielkości łodzi. Na tej trasie (15 km) pływają zarówno 8-10 osobowe wodne taksówki z brezentowym daszkiem chroniącym od słońca, jak i regularne małe promy. Teraz mogłem już rozmówić się z mundurowym naganiaczem - tak, chcemy płynąć "now", ale tylko czymś większym.
Atmosfera na łodzi była dość napięta, a widoczna na zdjęciu pani w chustce głównie mamrotała modlitwy, skutecznie powiększając panikę A. Kiedy tylko wypłynęliśmy za falochron okazało się, że faktycznie buja jak cholera. Ola była oczywiście bardzo zadowolona (w górę i w dół, w górę i w dół). Silnik na zmianę nieprzyjemnie wył, kiedy się wznosiliśmy i milkł, wyłączany przy ześlizgiwaniu się z grzbietu kolejnej fali. Parę osób zapełniło rozdawane foliowe torebki, ale generalnie widać było, że jakoś dajemy radę. Zła wiadomość była taka, że z powodu stanu morza nie zostaniemy rozwiezieni po swoich zatoczkach, ale wysiądziemy tam, gdzie się da, w dużej Coral Bay. Kiedy spytałem o możliwość transportu do upatrzonego resortu D'Lagoon sternik popatrzył na mnie jak na wariata, zawołał pomagiera, coś tam mu zaszwargotał i obaj zdrowo się uśmiali z białego przygłupa. "Big waves, no boat to D'Lagoon". A oczywiście tam można dostać się tylko łodzią, bo drogi nie ma...
Sytuacja była średnia. Po szybkim rekonesansie tu i tam okazało się, że w Coral Bay wszędzie full, bo prawie nikt nie zdołał wyjechać, a każdy przyjeżdżający lądował właśnie tu. Zresztą miejsce było mocno zabudowane, a do tego wąską plażę zastawiono motorówkami. Pewnie fajnie to wygląda na zdjęciu, ale my zdecydowanie chcieliśmy być gdzieś bardziej poza głównym nurtem wydarzeń.
![]() |
Morze szaleje, a w Coraz Bay tropikalna sielanka... |
Rano miałem już plan. Zostawiłem senne jeszcze dziewczyny i wcześnie, żeby zdążyć przed upałem, powędrowałem z plecakiem leśną ścieżką przez środek wyspy do D'Lagoon. Prawie 3 km w górzystym terenie, ponad godzinę równym tempem (Google Maps pokazuje 33 min - powodzenia). Wizja lokalna wypadła pomyślnie. Zająłem domek, zjadłem śniadanie, przeczekałem ulewę, zostawiłem bagaż i wróciłem po resztę. Trudno uwierzyć, ale przez dużą część drogi byliśmy w stanie najpierw prowadzić, a potem ciągnąć wózek przez dżunglę. Właściwie to byłem pewien, że w którymś momencie na korzeniach i wykrotach urwiemy jakieś koło, ale było mi już wszystko jedno. Przed najtrudniejszym odcinkiem zostawiliśmy wózek w krzakach (mała była szansa, by ktoś go tu ukradł) i Ola podróżowała dalej na barana. Toutes proportions gardées w tym parującym tropikalnym lesie czułem się jak niosący młodą damę szalony konkwistador. Ja, Aguirre :-) I tak szliśmy, szliśmy, aż doszliśmy. Trwało to prawie 2 godziny. Potem trzeba było już tylko cofnąć się po wózek, góra pół godzinki w jedną stronę...
![]() |
Domek bliźniak, ale na szczęście bez sąsiadów. |
![]() |
Obiecujący widok z werandy |
Efekty naszych trudów należało uznać za zadowalające. Resort przyjemnie odcięty i opuszczony, klasyczny family business, nastawiony na długie trwanie. I oby tak zostało. Liczna rodzina właścicieli z przyległościami najwyraźniej nudziła się całymi dniami jak mopsy. Takie życie. Ludzie dręczeni nudą czasem próbują coś stworzyć. Na przykład huśtawkę.
Kreatywny geniusz usiłował ujawnić się również w kuchni. I też na próżno. Rybka nie miała startu do tej z Cheratingu, podobnie jak i sosik.
Generalnie panowała atmosfera miłej gnuśności, typowa dla wyspiarskich wakacji. Niestety, w tej beczce miodu znalazło się wiadro deszczówki. Mimo zaklinania prognoz, nie dało się zaprzeczyć, że zarówno pierwszego jak i drugiego dnia irytująco popadywało i chmurzyło. W kalendarzu pora deszczowa skończyła się 2 tygodnie wcześniej, ale załapaliśmy się na jakiś ostatni odprysk. Trzeciego dnia plażing był już prawidłowy, ale wciąż nie w naszej zatoczce, gdzie morze pozostało wzburzone. A podobno rafa jest tu wyśmienita. Podobno... Trzeba było spacerować 10 min. na Adam&Eve Beach (ten marketing) po drugiej stronie wyspy. Plaża faktycznie rajska i pusta, rafa godna. Ale niedosyt pozostał, bo ani wyczytanych w Internecie żółwi, ani rekinów tym razem się nie doczekałem.
![]() |
Nudy wieczorne. Babcia oczywiście w błogiej nieświadomości... |
![]() |
...choć noga już prawie-prawie. Rychło w czas. |
_________________
8.04 - 319 rm
pierożki 20,5
bus 21,5
niedobry chinol 16,5
boat 140
roti, piciu, sticky 20
sen 100
9.04 - 253 rm
porridge, te tarik 11
porridge, omlet, te 24
obiad, kawki 29
rybka 70
ryż, picia 19
sen 100
10.04 - 202 rm
śniadanie 28
obiad 34
woda 3,5
kolacja 36
sen 100
11.04 - 210 rm
śniadanie 28
obiad 15,5
woda, ice tea 9
chips, curry 22
fish 27,5
shake 8
sen 100
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz