![]() |
"Przynosimy plon w gospodarza dom" |
Za to jeśli ktoś liczy, że w Malezji spędzi plażowe wakacje życia, to po Tajlandii raczej się rozczaruje. Częściowo wynika to z faktu, że kraj jest zamożniejszy, a przemysł turystyczny bardziej nastawiony na miejscowych. I nie chodzi tylko o brak alkoholu i imprez do rana, których w obecnej konfiguracji też byśmy unikali. Niestety plaże są powszechnie szpecone betonem (domki, kładki, schodki, punkty widokowe, promenady, mola, itp.), a oficjalny islam jakoś nie współgra z bujaniem się w hamaku w bikini. Plus jest taki, że - pomijając Perhentiany - wyraźnie zniechęca to plecakową młodzież z "Zachodu". Mniej nieogarniętych turystów to mniej różnych uprzykrzających życie cwaniaków i naganiaczy liczących na łatwy zarobek. Nie trzeba na każdym kroku pilnować się przy płaceniu rachunków, ani dopytywać “ile będzie kosztowało?”. Cena jest taka sama dla wszystkich. Kto był w Indiach czy choćby Maroku, ten wie, jaki to luksus.
A co do cen - byliśmy raczej pozytywnie zaskoczeni. Mam wrażenie, że mit “drogiej Malezji” to pochodna wydatków na drinki i piwo. Sporo można też utopić w zorganizowanych wycieczkach i różnych "atrakcjach", ale to już kwestia indywidualnych upodobań. Jedzenie jest śmiesznie tanie, o ile komuś odpowiada stołowanie się "local style". Akurat dla nas był to bardziej cel wyjazdu niż narzucony kompromis. Taksówki w postaci Graba - bardzo tanie i dostępne we wszystkich większych miastach, co ułatwia i uprzyjemnia życie turysty przywykłego do dźwigania z zawziętą miną plecaka, "bo to tylko pół kilometra". Autobusy tanie, częściowo z racji stosunkowo niewielkich dystansów. Poza tym nie zawsze musieliśmy kupować bilet dla Oli, która teoretycznie mogła być pasażerką na kolanach, choć przy dłuższych trasach woleliśmy nie ryzykować. Noclegi - 100-120 ringgitów wystarczało na porządny pokój z łazienką i prawie zawsze z fajnym klimatem (i klimatyzacją też). Nikt nigdzie nie oczekiwał dopłat za dziecko, o ile nie potrzebowało dostawki. W sumie, poza ceną biletu lotniczego, koszt podróży dodatkowej 5-letniej osoby okazał się prawie pomijalny. Założony, w teorii dość skromny, dzienny budżet 250 rm (niecałe 250 zł) wystarczył na zaspokojenie wszystkich naszych potrzeb włącznie z drobnymi ekstrawagancjami.
W zdecydowanej większości przypadków nie robiliśmy rezerwacji, bo naszym fetyszem jest możliwość swobodnej zmiany planów. Co zresztą okazało się bezcenne, kiedy Ola połamała się w Malakce. Faktem jest jednak, że podróżowaliśmy poza grudniowo-styczniowym szczytem sezonu, już na przełomie pory mokrej i suchej. Deszcz padał często i krótko, nie utrudniając życia, poza jednym wyjątkiem, kiedy zepsuł nam dwa z trzech dni plażowania na Perhentian Kecil. Z punktu widzenia cen i dostępności noclegów ważniejsza od pory roku może być pora... tygodnia. Wiele miejsc przeżywa weekendowe najazdy lokalnych turystów, więc bardzo rozsądna będzie strategia kontrariańska. Weekend warto "przeczekać" w dużych ośrodkach, takich jak Georgetown czy KL.
W ramach podsumowania tego podsumowania, trzy słowa od ojca prowadzącego: Malezja jest zajefajna.
![]() |
Żegnaj, wierna gipsowa szyno z Makhota Medical Centre... |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz