niedziela, 15 kwietnia 2018

15.04 Koniec, czyli spostrzeżenia pana Henia

"Przynosimy plon w gospodarza dom"
Miesiąc szwendania się po Malezji - jak było? Z reguły, jeśli uniknęło się jakiejś przykrej przygody, wrażenia z wakacji są pozytywne. My mieliśmy trochę niefarta, ale ostatecznie nie wpłynęło to na nasze zadowolenie, ani nie wymusiło szczególnej zmiany planów. Malezja ma bardzo wiele do zaoferowania, nawet jeśli pominąć Borneo, bo to temat na kolejne kilka tygodni podróży. Dzięki fantastycznej mieszance (choć to bardziej osobne współistnienie) kultury chińskiej, malajskiej i induskiej, z wyraźnymi śladami kolonialnymi, kraj jest dużo różnorodniejszy od sąsiedniej Tajlandii. Ma znacznie bardziej urozmaiconą kuchnię. Penang to rewelacyjne miejsce do zwiedzania, IMHO ciekawsze i przyjaźniejsze niż stosunkowo podobny, mający te same korzenie, ale lekko molochowaty Singapur. Kameralna Malakka zadowoli każdego, kto lubi małe miasteczka (mówimy o historycznym centrum) z bogatymi tradycjami i ospałym stylem życia. Trochę noworyszowskie Kuala Lumpur nie ma startu do Bangkoku, ale same Petronas Towers i związane z nimi atrakcje gwarantują efekt wow.

Za to jeśli ktoś liczy, że w Malezji spędzi plażowe wakacje życia, to po Tajlandii raczej się rozczaruje. Częściowo wynika to z faktu, że kraj jest zamożniejszy, a przemysł turystyczny bardziej nastawiony na miejscowych. I nie chodzi tylko o brak alkoholu i imprez do rana, których w obecnej konfiguracji też byśmy unikali. Niestety plaże są powszechnie szpecone betonem (domki, kładki, schodki, punkty widokowe, promenady, mola, itp.), a oficjalny islam jakoś nie współgra z bujaniem się w hamaku w bikini. Plus jest taki, że - pomijając Perhentiany - wyraźnie zniechęca to plecakową młodzież z "Zachodu". Mniej nieogarniętych turystów to mniej różnych uprzykrzających życie cwaniaków i naganiaczy liczących na łatwy zarobek. Nie trzeba na każdym kroku pilnować się przy płaceniu rachunków, ani dopytywać “ile będzie kosztowało?”. Cena jest taka sama dla wszystkich. Kto był w Indiach czy choćby Maroku, ten wie, jaki to luksus.

A co do cen - byliśmy raczej pozytywnie zaskoczeni. Mam wrażenie, że mit “drogiej Malezji” to pochodna wydatków na drinki i piwo. Sporo można też utopić w zorganizowanych wycieczkach i różnych "atrakcjach", ale to już kwestia indywidualnych upodobań. Jedzenie jest śmiesznie tanie, o ile komuś odpowiada stołowanie się "local style". Akurat dla nas był to bardziej cel wyjazdu niż narzucony kompromis. Taksówki w postaci Graba - bardzo tanie i dostępne we wszystkich większych miastach, co ułatwia i uprzyjemnia życie turysty przywykłego do dźwigania z zawziętą miną plecaka, "bo to tylko pół kilometra". Autobusy tanie, częściowo z racji stosunkowo niewielkich dystansów. Poza tym nie zawsze musieliśmy kupować bilet dla Oli, która teoretycznie mogła być pasażerką na kolanach, choć przy dłuższych trasach woleliśmy nie ryzykować. Noclegi - 100-120 ringgitów wystarczało na porządny pokój z łazienką i prawie zawsze z fajnym klimatem (i klimatyzacją też). Nikt nigdzie nie oczekiwał dopłat za dziecko, o ile nie potrzebowało dostawki. W sumie, poza ceną biletu lotniczego, koszt podróży dodatkowej 5-letniej osoby okazał się prawie pomijalny. Założony, w teorii dość skromny, dzienny budżet 250 rm (niecałe 250 zł) wystarczył na zaspokojenie wszystkich naszych potrzeb włącznie z drobnymi ekstrawagancjami.

W zdecydowanej większości przypadków nie robiliśmy rezerwacji, bo naszym fetyszem jest możliwość swobodnej zmiany planów. Co zresztą okazało się bezcenne, kiedy Ola połamała się w Malakce. Faktem jest jednak, że podróżowaliśmy poza grudniowo-styczniowym szczytem sezonu, już na przełomie pory mokrej i suchej. Deszcz padał często i krótko, nie utrudniając życia, poza jednym wyjątkiem, kiedy zepsuł nam dwa z trzech dni plażowania na Perhentian Kecil. Z punktu widzenia cen i dostępności noclegów ważniejsza od pory roku może być pora... tygodnia. Wiele miejsc przeżywa weekendowe najazdy lokalnych turystów, więc bardzo rozsądna będzie strategia kontrariańska. Weekend warto "przeczekać" w dużych ośrodkach, takich jak Georgetown czy KL.

W ramach podsumowania tego podsumowania, trzy słowa od ojca prowadzącego: Malezja jest zajefajna.

Żegnaj, wierna gipsowa szyno z Makhota Medical Centre...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz