środa, 4 kwietnia 2018

4.03 "La isla Kapas, no te escapas"




Czy miniaturowa wysepka dosłownie 4 km od lądu może być w miarę nieodkrytym rajem z rafą koralową? Zależy od dnia tygodnia. Ale po kolei...

Wyjazd rano Grabem z Cheratingu okazał się niemożliwy, bo żaden kierowca akurat nie pałętał się w pobliżu. To kłopot, bo na tym zadupiu należało zdążyć na konkretny autobus. Od czego jednak azjatycka uczynność/przedsiębiorczość? Mąż pani z recepcji chętnie oderwał się od swoich zajęć i na pół godziny został naszym szoferem. Dodatkowa korzyść była taka, że zawiózł nas nie tam, gdzie chciałem, ale tam gdzie należało dojechać - na właściwy dworzec autobusowy w Kemaman, dla niepoznaki występujący na mapie jako Pau Stesen Bas Chukai. Grunt, że załapaliśmy się na długodystansowy poranny kurs do Marangu. Ok. 3 godzin dość malowniczą szosą biegnącą chwilami nad samym morzem. Z przystanku do przystani jest może 500 m wijąca się dróżką, co w tym klimacie i z bagażami oznacza już siódme poty. Ale to chyba dzień dobroci dla sierot z Polski, bo anonimowy filantrop zmusił nas do skorzystania z podwózki i wysadził prosto przed kasą. Chwila na zakup chrupek, dwie chwile na kurs speedboatem i już wyskakujemy na plażę w wodzie po kolana - w tej zatoczce nie ma nawet małego pomostu.

W najdłuższym miejscu Kapas to mniej niż 2 km, a plaże z noclegami, wszystkie na zachodnim brzegu, to pewnie niecały kilometr. Ze spaniem bez szału - domki albo ciasne i bez charakteru, albo drogie i bez charakteru, zawsze jeden przy drugim. O see view można zapomnieć. Zresztą szybko okazuje się, że i bez see view może być problem. Poza tym w środku dnia nawet pokonanie kilkuset metrów do sąsiedniej zatoczki byłoby w tym rozpalonym piachu wyzwaniem. A niektórych trzeba by tam zanieść.

Cała nadzieja w Kapas Beach Chalets, jedynym prowadzonym z sercem miejscu, gdzie nie umarły jeszcze plażowe ideały czasów niesłusznie minionych. Kierownik zakładu, artystyczna malajska dusza w fikuśnym czerwonym kapelutku, najpierw zarzeka się, że full, ale po małej medytacji nad księgami jednak coś dla nas znajduje. Domek jest beznadziejny - mikroskopijny, duszny, z linoleum na podłodze - ale szybki rekonesans już utwierdził mnie w przekonaniu, że przyjazny, chilloutowy klimat znajdziemy tylko tu. Pozostałe resorty nastawiają się na miejscowych. przyjeżdżających z reguły w dużych, hałaśliwych grupach. Tu jesteśmy w jakiejś bańce ze złotej ery backpackingu.



Sercem przybytku jest rozłożyste drzewo, które obudowano podestem z poduchami, oświetleniem, a nawet wiatrakami. Co zabawne, w KBC nie ma nie tylko kuchni (jedzenie u sąsiadów w KBC-bis, prowadzonym przez białasów) ale nawet baru, choć miejsce idealnie nadawałoby się na sączenie drinków. Dostajemy za to butelkę do napełniania wodą z baniaka, bo tu walczy się z plastikiem!








Jest ubogo, ale schludnie :-) Od rana zamiatanie, grabienie piasku, podlewanie roślinek. Nasi sąsiedzi to w większości pary z dużym przebiegiem. Wymierająca Europa. Czyli prawie jak my. Pasujemy, choć Ola jest na terenie jedynym dzieckiem.

Z zatoczki do zatoczki prowadzą koszmarne betonowe schody i kładki ponad skałami,za które powinniśmy być chyba wdzięczni, bo można nimi przejechać kawałek wózkiem. Pomocne podczas wieczornych eskapad na kolacje.


Sąsiednią, największą plażę szpeci ogromne betonowe molo, ułatwiające dostawy dużych ilości ludzi. Panujący tam klimat określiłbym jako schyłkowy.


Na południu wyspy, za stromą górą usytuował się resort, który wygląda na rewelację, ale stosunkowo kosztowną. Kapas Turtle Valley ma 8 bungalowów od 270 rm za noc ze śniadaniem. Miejscówka "jak w Tajlandii", odcięta od reszty wyspy i bardzo stylowa. Ceny w knajpie niestety warszawskie...


Ponarzekałem sobie, ale tak naprawdę na Kapas jest bardzo przyjemnie. Bardzo ładne rafy tuż przy brzegu, nie trzeba pływać na żadne wycieczki. Zachody słońca w pakiecie. Dla chętnych - wieczorne imprezy w naszym resorcie z muzyką na żywo. Pan kierownik ma masę instrumentów, a wśród gości nie brakuje ani wokalistów, ani adeptów bębna i gitary. Było nawet ognisko, przy którym pewien Hiszpan wyśpiewał tytuł tego posta :-D

Aż tu przyszedł piątek, a z nim zmiana klimatu. Od rana desant day-tripperów. Duże grupy przypływające z własnym prowiantem, a nawet... dywanami, na których z miejsca zaczynała się biesiada. Nagle dziwne barierki i tabliczki surowo zakazujące wstępu non-guestom nabrały sensu - tłum na plaży gęstniał, śmiecił na potęgę, rozpychał się w poszukiwaniu cienia i toalet. Trochę opadły nam kopary. Czuliśmy się lekko oblężeni. Sprawa jest problematyczna, bo właściwie dlaczego ludzie, których pewnie nie stać na nocleg, nie mogą sobie przypłynąć na parę godzin, żeby posiedzieć na plaży? Z drugiej strony dla tutejszych resortów to czysta strata - tacy "goście" nie wydają pieniędzy, a tylko generują ruch motorówek i zostawiają po sobie góry śmieci. No i nie ukrywam, że zniechęcają do przedłużenia pobytu, bo w końcu nie po takie atrakcje tu przyjechaliśmy.



Snorkelling po malajsku. Może to jest odpowiedź na pytanie, jakim cudem tak blisko lądu uchowały się takie rafy. Na szczęście (dla raf) białasów jest mało, a miejscowi nie ogarniają jeszcze tematu. Wystarcza im moczenie się kilka metrów od brzegu i generalnie w tych wszystkich ciuchach nie czują się w wodzie zbyt pewnie. Z egoistycznego punktu widzenia turysty z Zachodu (?) byłoby dobrze, gdyby tak zostało, ale trzeba raczej oczekiwać dalszego gwałtownego rozwoju lokalnej turystyki, więc przyszłość miejsca takiego jak Kapas, a naszego KBC w szczególności, widzę mało różowo. Wieczorem hippy-kierownik chodził smętnie po plaży przed resortem i wypełnił śmieciami 3 wielkie wory. Zapowiedź, że jutro wyjeżdżamy, przyjął ze zrozumieniem. Przy okazji dowiedziałem się, że jest uciekinierem z Perhentianów, skąd wygnała go komercja i masówka. To ciekawe, bo właśnie się tam wybieramy.

Kulinarnie, jak to na wyspach, jest nieźle, ale nie rewelacyjnie. Najbardziej klimatyczną opcję oferuje chyba Qimi Chalet we własnej zatoczce na północy. Jedzenie przeciętne, ale płaci się za nastrój i aranżację. Innej kolacji, przed betonowym bunkrem obok Pak Ya Seaview, jakoś nie chciało mi się fotografować ;-)



Podsumowując jednym zdaniem: Kapas to fantastyczne miejsce - od niedzielnego popołudnia do piątku.



__________________
4.04 - 346 rm
taksi 30
bus 29
nasi lemak 4
wody, orzeszki 13
boat 100
obiad 43
kolacja 57
sen 70


5.04 - 168 rm
śniadanie 37
obiad 22
woda, kawa 4
kolacja 35
sen 70


6.04 - 241 rm
roti, kawa, naleśnik 14
śniadanie 30
obiad oli 19
kolacja z obrusem 100
kawka, woda 8
sen 70

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz