sobota, 7 kwietnia 2018

7.04 Hura, znowu duże miasto!


Po Cheratingu i Kapas zatęskniliśmy za porządnym jedzeniem i miejskimi klimatami. Można było przeskoczyć od razu na Perhentiany, ale wizja noclegu w jednym z głównych miast wschodniego wybrzeża była zbyt kusząca. Transport z Kapas już opłacony - lokalny obyczaj każe sprzedawać bilety na łodzie i promy od razu w obie strony. Bilety są otwarte, wystarczy tylko dzień wcześniej zameldować w miejscu, gdzie się śpi, że to już, a recepcja powiadomi przewoźnika, żeby przypłynął do naszej zatoczki, albo chociaż zaklepał miejsca. Na lądzie, podobnie jak większość wysiadających, zamówiliśmy Graba, który bez przygód podrzucił nas do centrum Kuala Terengganu.

Miałem w zanadrzu pakiet lokalnych atrakcji, ale plany nieco się obkurczyły z racji naszej ograniczonej mobilności. Pomysł spania w nadrzeczym bungalowie bez łazienki, za to z kajakiem w zestawie (Avi's Yellow House) przegrał z bajeranckim apartamentem Jen Homestay na jednym z ostatnich pięter wieżowca w centrum. Oczywiście znów obeszło się bez rezerwacji. Udane telefoniczne negocjacje z właścicielką, a na miejscu tylko służka inkasująca należność i umundurowany odźwierny na dole. Budynek to skrzyżowanie apartamentowca z klimatami bloków na Gocławiu. W środku już bez lipy. Panorama na miasto jak widać zacna, choć okna mieliśmy tylko w... łazience. Zatem prysznic z widokiem.




Kuala Terengganu ma kompaktowe historyczne centrum, idealne na spędzenie przyjemnego popołudnia i wieczora. Właściwie wystarczy uważny spacer ulicą Kampung Cina, pełną tradycyjnych chińskich shophouse'ów z lokalami o kilkupokoleniowej tradycji. Możemy polecić przyjemnie zapuszczoną T.Homemade Cafe z dużym wyborem nieoczywistych szejków i trochę bardziej turystyczną Madam Bee's Kitchen - naprzeciw kameralnej chińskiej świątynki Ho Ann Kiong.






To, co ciekawe w Kuala Terengganu, zostawili po sobie, jak w wielu innych miastach Malezji, głównie chińscy kupcy. Atmosfera panuje wyraźnie prowincjonalna, choć syfu szczególnego nie ma, bo widać publiczne inwestycje. Z ich sensownością bywa różnie. Nad rzeką uporządkowano nabrzeże, zamieniając je w duży, schludny parking, na który można przyjechać przed zachodem słońca, żeby zapalić papieroska, dyskretnie potrzymać dziewczynę za rękę albo zjeść drobiazg ze straganu. Byliśmy chyba jedynymi, którzy przyszli tam pieszo, a mówimy o miejscu w samym centrum. Trochę żałuję, że zabrakło nam sił, że pojechać zobaczyć Masjid Kristal, ponoć wystrzałowy meczet, który błyskał tylko zachęcająco kopułami, dostrzegalny z oddali z naszej niezawodnej łazienki. Obok jest park tematyczny z kilkumetrowymi miniaturami znanych islamskich budowli, co sounds like fun, szczególnie z dzieckiem. Trudno, następnym razem...

Tak, to fasola z puszki. Z cyklu: ale co ja właściwie zamówiłem?
W nocy nad miastem przeszła monstrualna burza i choć rano znów było bezchmurnie, jej skutki miały nam się jeszcze poważnie dać we znaki. Przygodę z Kuala Terengganu zakończyliśmy pierożkowym śniadaniem i spacerkiem na Terminal Bas MBKT, dosłownie za rogiem z naszej miejscówki.



_________________________
7.04 - 268 rm
grab 23
picia 11
pyszne zupki w t cafe 18,5
lody durianowe i inne 19
woda, soczek 3,5
repelent 15
owoce 10, 2
satay 6
szpinak, kway, hainan, picie 20
desery oreo i cendol, kawa 18
przekąski na wyspę 12

sen 120



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz